UE rynek pracyHolendrzy przymykają drzwi przed polskimi pracownikami, a Niemcy i Austriacy muszą je otworzyć szerzej, bo skończył im się najdłuższy z możliwych okres ochronny rynku pracy – pisze portal goniec.com. Brytyjczycy z kolei zmuszeni byli przełknąć przyznanie wszystkim obywatelom UE barykadowanych wcześniej przywilejów socjalnych. Polacy mogą pracować już w całej Unii, ale nie wszędzie witani są z równym entuzjazmem.

Inwazją Polaków już od kilku miesięcy straszy Brytyjczyków tutejsza prasa dlatego, że 1 maja zmieniły się przepisy dotyczące dostępu do świadczeń społecznych. Zgodnie z prawem Polacy na równi z obywatelami Wielkiej Brytanii będą mieli prawo do zapomóg dla bezrobotnych, na mieszkanie od miasta czy na dzieci. Warunkiem będzie mieszkanie w kraju nad Tamizą co najmniej trzy miesiące. Dotąd warunkiem była praca przez 12 miesięcy i płacenie przez ten czas podatków oraz składki ubezpieczenia socjalnego. Od maja nie będą już musieli rejestrować się w Home Office.

Z kolei Holendrzy chcą, aby obywatele tzw. nowej Unii rejestrowali się w tamtejszym urzędzie ewidencji ludności GBA. Mało kto daje wiarę tłumaczeniom, że chodzi o to, aby zarejestrowani mogli korzystać np. z dodatku do wynajmowanego mieszkania.

Nowy rynek pracy

Niemcy i Austria to jedyne państwa spośród krajów dawnej unijnej piętnastki, które po rozszerzeniu UE w 2004 roku skorzystały z możliwości ograniczenia swobody przepływu pracowników z nowych państw UE przez pełne siedem lat. 1 maja oba kraje otworzyły swoje rynki pracy dla obywateli z nowych krajów członkowskich, także z Polski.

Niemcy przewidują, że w ciągu najbliższych trzech lat pojawi się w ich kraju od 100 do 300 tys. polskich pracowników. W „pakiecie powitalnym” niemieckie władze doprowadziły do uchwalenia stawek minimalnych – 7,79 euro za godzinę w landach zachodnich i 6,89 euro we wschodnich.

Zdaniem specjalistów od zatrudnienia niemieccy pracodawcy oczekują znajomości języka niemieckiego, profesjonalizmu, certyfikatów, dyplomów, szybkiego podjęcia pracy i – co ciekawe – dopiero na czwartym miejscu znajomości języka angielskiego.

Polak zatrudniony przez pracodawcę z Niemiec po 1 maja będzie miał również niemieckie przywileje pracownicze, a mianowicie: zapewnione płatne 35 godzin pracy w tygodniu i to bez względu na mniejszą liczbę faktycznie przepracowanych, a także dodatkowe 25% stawki za nadgodziny.

W Niemczech po jednym roku pracy przysługuje 24 dni urlopu, po dwóch – 25 dni, po trzech – 26, po czterech – 28 i po pięciu – aż 30 dni w roku. W Polsce można dostać maksymalnie 26 dni wolnego po 10 latach pracy. Okres próbny w Niemczech jest dłuższy niż w Polsce, wynosi aż sześć miesięcy. Po przepracowaniu dziewięciu miesięcy, pracownik ma prawo do 1,5% podwyżki, zaś po 12 miesiącach – 3%. Zatrudnienie w Niemczech oznacza automatycznie, że składki i podatki będą płacone w tym kraju.

Niemcy wytrzymają przypływ

Według prognoz, do Niemiec ma przyjeżdżać rocznie około 100 tysięcy pracowników z nowych państw Unii. „Dla tak potężnej gospodarki nie będzie to żadnym problemem” – ocenia Tomasz Kalinowski z polskiej ambasady w Berlinie. „Nie oznacza to jednak, że każdy kto wyjedzie do Niemiec, znajdzie tu zatrudnienie. Firmy zazwyczaj szukają ludzi z kwalifikacjami i znajomością języka.”

Na przykład opiekunki do osób chorych i starszych powinny zgodnie z prawem zarabiać – w zależności od regionu Niemiec – 7,5 euro lub 8,50 euro brutto na godzinę. Często są jednak zatrudnione jako pomoc domowa albo osoba prowadząca samodzielną działalność gospodarczą. W takich przypadkach płaca minimalna nie przysługuje – wyjaśniła Bettina Wagner z biura doradczego przy Federacji Związków Zawodowych DGB w Berlinie.

Od sierpnia do biura przy DGB, które udziela również porad w języku polskim, zgłosiło się ponad 200 cudzoziemców z problemami związanymi z pracą w Niemczech. Związki zawodowe zgodnie domagają się od niemieckich władz zarówno wprowadzenia jednolitej płacy minimalnej dla wszystkich, jak i zaostrzenia kontroli pracodawców, wniosków o rejestrację działalności gospodarczej oraz bardziej zdecydowanej walki ze zjawiskiem pracy na czarno.

Holendrzy nas nie chcą

Serdeczne oczekiwanie na polskich fachowców w kraju nad Odrą nijak ma się do tego, co może czekać Polaków chcących teraz wyjechać do Holandii. Rosnące wpływy nacjonalistycznych partii politycznych w Holandii wyrażają się w atakach na imigrantów z Polski. Rząd w Hadze zapowiedział, że będzie odsyłał przybyszów znad Wisły, jeśli są bez pracy dłużej niż trzy miesiące. Polski rząd z kolei twierdzi, że sprzeciwi się deportacji imigrantów z powodów ekonomicznych, a Komisja Europejska wystąpi przeciw działaniom sprzecznym z unijnymi normami.

Co na to Unia

Rzeczniczka Komisji Europejskiej Cristina Arigho podkreśliła, że nie potwierdziły się obawy związane z masowym napływem imigrantów zarobkowych z Europy Środkowo-Wschodniej. „Te obawy były w opinii Komisji Europejskiej przesadzone. Nie doszło do żadnego poważnego zakłócenia sytuacji na rynkach pracy. Wręcz przeciwnie, swoboda w podejmowaniu pracy przyczyniła się do rozwoju gospodarczego, nie spowodowała wzrostu bezrobocia, pomogła natomiast w walce z czarnym rynkiem nielegalnej pracy” – dodała.

Mimo tego minister do spraw socjalnych Holandii Henk Kamp zapowiedział zaostrzenie przepisów, które mają powstrzymać falę imigrantów z Europy Środkowej i Wschodniej. W wypowiedzi z początków roku dla dziennika „De Telegraaf” Kamp stwierdził, że bezdomnych i bezrobotnych imigrantów z Europy Wschodniej należy wysyłać do domu, a jeśli nie będą chcieli wyjechać dobrowolnie, to trzeba nadać im status osób niepożądanych. Z kontekstu dyskusji, jaka toczy się w kraju tulipanów na ten temat wynika, że ministrowi chodziło głównie o Polaków, bo stanowią większość ze 160–200 tys. imigrantów z nowych krajów UE, którzy przyjechali do tego kraju do pracy.

„Jesteśmy krytyczni i mamy nadzieję, że dyskryminujące i niekorzystne przepisy nie wejdą w Królestwie Niderlandów w życie. Liczymy również, że sprawie przyjrzy się bardzo wnikliwie Komisja Europejska” – powiedział rzecznik MSZ Marcin Bosacki.

Holendrzy obstają przy swoim. Jak twierdzą, zaostrzenie regulacji ma służyć przede wszystkim lepszej rejestracji imigrantów, przeciwdziałaniu wyzyskowi pracowników, rozprawieniu się z nieuczciwymi agencjami pracy tymczasowej, lepszych warunków zakwaterowania oraz powrotu do ojczyzny w chwili, gdy imigranci zarobkowi nie mają pracy. Bezpośrednim powodem zaostrzenia regulacji jest wzrost migracji zarobkowej pracowników z Europy Środkowej i Wschodniej, jednak zaostrzenia te obowiązują wszystkich obywateli Unii Europejskiej.

Polacy w Holandii tymczasem coraz bardziej czują się na cenzurowanym. Już nie tylko prawicowi politycy, ale i media nie przebierają w słowach. Wzorem Brytyjczyków piszą o Polakach, którzy wyławiają ryby ze stawu, jeżdżą po pijanemu i kradną auta. Holendrzy wyśmiewają się z Polaków w piosence „Autobusik pełen Polaków”. Z obecności naszych rodaków nie jest zadowolony zastępca mera Hagi Marnix Norder, który porównał imigrantów z Polski do niebezpiecznego tsunami.

Holandia otworzyła rynek pracy dla Polaków cztery lata temu. Nikt wówczas nie spodziewał się, że zamieszka w tym kraju ponad 120 tysięcy naszych rodaków, którzy pracują głównie w ogrodnictwie i rolnictwie.

źródło: goniec.com