Kilka dni temu wybrałem się na cotygodniowe zakupy do jednego z brytyjskich supermarketów. Rutynowo, prawie jak na autopilocie, szedłem między rzędami produktów. W równie „zmechanizowany” sposób wrzucałem do koszyka różne frykasy. Momentami musiałem przystanąć na chwilę, żeby jakoś ogarnąć mnogość oferty. W końcu, siedem czy osiem rodzajów pomidorów, czy też kilkadziesiąt typów pasty do zębów, może wprowadzić człowieka w osłupienie i przyprawić o zawrót głowy. Oczopląs murowany! Każdy niby jest najlepszy, najnowszy , najświeższy i w ogóle nie ma zmiłuj, trzeba kupić. Nie wspominając już o tym, że wszystkie opakowania „śmieją się” do ciebie i „atakują” jaskrawą paletą kolorów, żebyś przypadkiem ich nie przeoczył. W przypadku regału z rzeczoną pastą do zębów, można się wręcz poczuć jak na wizycie  protetyka. Gablota śnieżnobiałych, perfekcyjnie zagryzionych, hollywoodzkich uśmiechów.

Ballada o bananie

Marketingowa karuzela

A po co to wszystko? A no po to, aby w tej całej magmie produktów się na  coś zdecydować. Im większy wybór, tym bardziej konsument robi się zdezorientowany. Przebiera, wybrzydza, odkłada, przekłada. W końcu i tak bierze pierwszy z brzegu i z ulgą, że udało się przebrnąć przez jedną alejkę, kieruje się ku następnej. Ledwo człowiek ujdzie z życiem, a tu znów dostaje się w ogień krzyżowy. Z obu stron, niczym pluton egzekucyjny, atakują setki produktów. Krzyczą – wyją i skomlą jak wielkookie szczeniaki w schronisku, które przepychają się, aby tylko znaleźć miejsce w… koszyku.

Człowiek popada w jakąś dziwną katatonię zakupową. Zobojętniały wrzuca produkty jak robot. Za niczym nie goni, niczego nie upragnie. Wszystkiego jest pod dostatkiem, podstawione pod nos, na wyciągnięcie ręki. Można by rzec, przywoławszy klasyka, że „w dupach się poprzewracało”.  Niczego nie brakuje, no może poza odrobiną refleksji.

Przedzieram się więc pomiędzy regałami, w stuporze zakupowego przesytu przebieram i wybrzydzam. Aż tu nagle, staję jak wryty. Normalnie, jak słup soli. Patrzę i oczom nie wierzę. Nie ma bananów! W ogóle nie ma. Ani jednego. Rozglądam się w niedowierzaniu i zwyczajnie nie rozumiem co się stało. Jak to nie ma? Nie ma bananów!?!? Najbardziej popularnego owocu na świecie! Mój cały system poznawczy legł w gruzach. Załamały się podwaliny, fundament mojej zachodnioeuropejskiej, konsumpcyjnej egzystencji. To, co mnie najbardziej zaskoczyło, to nie sam fakt braku bananów, zakładam, że chwilę później zostały – awaryjnie – dowiezione z magazynu, tylko to, że nie mogłem zrozumieć, że czegoś mogło brakować. Jak to możliwe, przecież w supermarkecie zawsze wszystkiego jest ponad stan. Nigdy, przenigdy, niczego nie brakuje. A tu nagle, jak grom z jasnego nieba, paradygmat permanentnej podaży legł w gruzach.

W lekkim amoku dokończyłem zakupy i pojechałem do domu – oczywiście bez bananów.

„Goryle we mgle”

W drodze powrotnej przypomniała mi się kreskówka pod tytułem „Goryl Magilla”, którą oglądałem x-lat temu. W jednym z odcinków Magilla, swoją drogą smakosz bananów, udał się do „cudownej” fabryki, gdzie, jak to bywa w kreskówkach, produkowano owoce. Tak, produkowano, nie uprawiano. Ciągnące się w nieskończoność linie produkcyjne, co sekunda wypluwały słodziutkie i aromatyczne banany. Magilla skosztował swojego przysmaku. Odgryzł pierwszy kęs i w błogim zapomnieniu napawał się głębią smaku, ostentacyjnie przy tym mlaskając. Kiedy chciał wziąć kolejny kęs, nagle podszedł do niego szef fabryki i rzekł – „wyrzuć to, najlepiej smakuje tylko pierwszy kęs. Zresztą, produkujemy tyle bananów, że nigdy Ci ich nie zabraknie”. O czym przedsiębiorca nie wspomniał, to fakt, iż na potrzeby produkcji wyrąbywano i spalano ogromne połacie lasów. Naiwny Magilla wyrzucił prawie całego banana i począł delektować się pierwszymi kęsami…

Czasem moi polscy znajomi mieszkający w Wielkiej Brytani naśmiewają się i narzekają na marnotrawstwo Brytyjczyków. A bo ten, to codziennie wyrzuca pudełko kanapek do kosza, A bo to tamta, to nic nie potrafi ugotować, tylko kupuje gotowce, itd. Nie da się ukryć, że marnotrawstwo żywności sięga w Wielkiej Brytanii horrendalnych poziomów. W kraju, gdzie przynajmniej od trzech dekad panuje relatywny dobrobyt, ludzie zwyczajnie zapomnieli, że może czegoś im zabraknąć. Nie widzą również, „zaplecza” fabryki snów. Banany zawsze były, są i będą na półkach. My, a w szczególności ta część Polonii, która pamięta czasy siermiężnego PRL-u z niedowierzaniem, a czasem i wstrętem, patrzy na tą kulturę przesytu. Przecież kiedyś trzeba było swoje odstać, ugotować coś z niczego, a wiadomość o statku z cytrusami, który dobił do brzegów Polski Ludowej, można było usłyszeć w Dzienniku Wieczornym.

Zderzenie cywilizacji

Jeszcze przez kilka tygodni, w The Ferens Art Gallery w Hull, można obejrzeć wystawę plakatów Andy Warhola (link do strony Art Gallery). Sam byłem, widziałem i polecam. Ale do rzeczy. Warhol, był piewcą zmasowanej produkcji sztuki, konsumpcjonizmu, „pierwszych kęsów”. Nomen omen, to właśnie Warhol stworzył jedną z najbardziej rozpoznawalnych okładek płyty CD. w całej historii muzyki rockowej. W 1967 r. na okładce płyty The Velvet Underground and Nico, pojawił się lejtmotyw tego wieczoru – banan. I kiedy w Polsce sześć lat później, gawiedź wpatrywała się z zapartym tchem w telewizory śledząc przygody Tolka Banana, to w krajach tzw. zgniłego kapitalizmu Lou Reed śpiewał o degrengoladzie kapitalizmu.

Komunizm „wypościł” Polaków. Przez wiele lat spragniony naród  nie miał dostępu do dóbr materialnych, które w krajach zachodnich były szeroko dostępne i nie wzbudzały większych emocji. Nikt nie racjonował, ani nie sprzedawał mięsa w pasmanterii. Nic dziwnego, że kiedy upadł ten chory system, to rzuciliśmy się, niczym wygłodniałe stado wilków, na ten cały kapitalizm ze zdwojonym apetytem.

W opinii wielu Polaków, Brytyjczycy nie doceniają tego, co daje im system pomocy socjalnej, wysoka siła nabywcza pieniądza, czy też wciąż równie wysoki standard życia. Znów prawda. Ale, czy prawdą nie jest też to, że sami zaczynamy tak żyć w Wielkiej Brytanii?

Sam nie jest pewien. Unikam kategorycznych sądów i nie mam zamiaru zanosić się moralizatorskim tonem. Ale jedno wiem na pewno. Trzeba mieć oczy szeroko otwarte, bo niespodziewanie można się zorientować, że nagle zabrakło  bananów.