14 czerwca odbyło się spotkanie z czołowym polskim językoznawcą – profesorem Janem Miodkiem z Uniwersytetu Wrocławskiego. Pan profesor przyjechał do Londynu na zaproszenie Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego (POSK). Wizyta cieszyła się ogromną popularnością – nic dziwnego, w końcu każdy z nas pragnie pielęgnować ojczystą mowę, stanowiącą ważną część tożsamości narodowej.
Co z tym polskim? Spotkanie z prof. Janem Miodkiem w Londynie
Profesor Jan Miodek jest kierownikiem Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, laureatem wielu nagród i autorem licznych książek i artykułów o charakterze naukowym i popularnonaukowym, poświęconych językowi polskiemu. Zasłynął jako jeden z czołowych popularyzatorów wiedzy o języku; współpracował z wieloma gazetami, publikując felietony i artykuły na temat polszczyzny; występuje również w roli eksperta w programie telewizyjnym „Słownik polsko@polski”, którego widzowie (często ludzie mieszkający za granicą) mogą zadać pytanie dotyczące języka polskiego za pośrednictwem programu Skype. Prowadził również program telewizyjny „Ojczyzna polszczyzna”.

Wyjątkowy gość Polskiego Ośrodka Społeczno Kulturowego w Londynie mówił podczas spotkania między innymi o zmianach w języku polskim związanym z pojawieniem się nowych leksemów – wymienił między innymi e-pocztę, e-podpis i stwierdzenie „muszę się zresetować”, które wprawdzie nie dotyczy komputera, jednak jest bezpośrednim przeniesieniem lub rozszerzeniem znaczenia terminu z zakresu techniki. Do niedawna resetowaliśmy przecież tylko komputery! Profesor Miodek zwrócił uwagę na to, jak dynamicznie rozwija się język polski pod wpływem interferencji z języków obcych (głównie angielskiego) oraz właśnie szybkiego rozwoju pewnych dziedzin nauki i techniki. Język można bowiem porównać do tkaniny, w której – jeśli pojawi się jakaś luka – musi zostać ona natychmiast załatana dodatkowym włóknem, by materiał pozostawał nieuszkodzony. Niekiedy wystarczy przenieść znaczenie jednego słowa, rozszerzyć je. W pozostałych przypadkach, zwykle sięgamy po zapożyczenia z języków obcych. Czy istnieje zatem realne zagrożenie, że zdominuje nas język angielski? Wystarczy przyjrzeć się jego coraz silniejszej ekspansji – jak powiedział profesor Jan Miodek podczas spotkania, od pewnego czasu wielu przeciętnych uczniów powie o greckiej bogini *Najki, a nie Nike. W mowie codziennej posługujemy się także coraz większą liczbą słów angielskich: nie idziemy na wydarzenie, lecz na event, nie spotykamy się, lecz idziemy na meeting, nie mówiąc nawet o obecnym od dawna ketchupie, który tak naprawdę jest przecież „sosem pomidorowym”!

Językoznawca na spotkaniu w Londynie zwrócił ponadto uwagę na nadużywanie zdrobnień w języku polskim (czy poproszenie chlebek i bułeczki, a do tego masełko zdziwi któregokolwiek sprzedawcę?) oraz wzrastający ciągle od roku 1989 stopień wulgaryzacji języka. Powstają już przecież nawet żarty dotyczące polskich wulgarnych słów, szczególnie tego na „k”, które używane jest w zasadzie w każdym kontekście… Uczestnicy spotkania także zadawali własne pytania, bardzo często o tak zwany „ponglish”, będący połączeniem polskiego i angielskiego. Profesor Miodek stwierdził jednak, że nie ma obaw, ponieważ ta hybryda bardzo często używana jest jedynie w celach humorystycznych; ponglish pozwala nadać wypowiedzeniu określone zabarwienie stylistyczne – pod warunkiem, że jest używany z zamysłem. „Taki sposób mówienia nie powinien wynikać z naszej słabości językowej” – podkreślił językoznawca. Pocieszył również wszystkich obecnych, że naszej mowie nic nie zagraża, nawet w obliczu ekspansji angielszczyzny.

Pielęgnowanie języka to ważna część tożsamości narodowej. To szczególnie ważne z perspektywy osób mieszkających poza granicami Polski. Mając codzienny kontakt z językiem angielskim, niekiedy trudno posługiwać się poprawnie polszczyzną, szczególnie po kilku latach przebywania poza granicami. Z drugiej strony – nawet Polacy, którzy nigdy nie byli na obczyźnie mają problemy z mową ojczystą – wystarczy zwrócić uwagę na kilka najpopularniejszych błędów: „włanczać”, „wziąść”, czy „swetr”, albo na nadużywanie mianownika wszędzie tam, gdzie powinien pojawić się wołacz (stąd na przykład komentarze na portalach społecznościowych, brzmiące „ładne zdjęcie, siostra”…). Dokąd zmierza rozwój naszego języka? Odpowiedź na to pytanie pozostawiamy Czytelnikowi!